O sprawie pierwsza poinformowała matka, która organizowała w sali zabaw urodziny swojego syna.
Tragedia w miejscu, gdzie każdy idzie i myśli, że jest bezpiecznie
„Wśród moich gości była 11-letnia dziewczynka, która poszła się normalnie bawić. Po chwili usłyszeliśmy krzyk. Dziewczynka spadła z dwóch metrów na miejsce, gdzie powinna być napompowana poduszka, a nie była!!!!
Obsługa zapomniała napompować, wskutek czego dziewczynka trafiła do szpitala ze złamanym kręgosłupem, bo upadła na deski. Miejsce w żaden sposób nie było zabezpieczone przed dziećmi. Obsługa nie była przeszkolona, żeby nawet udzielić pierwszej pomocy dziecku!!!
Na pytanie, dlaczego to nie było zabezpieczone ani napompowane, nie chcieli odpowiadać. W ułamku sekundy stała się taka tragedia w miejscu, gdzie każdy idzie i myśli, że jest bezpiecznie” – podkreśliła wzburzona kobieta.
I dodała, że wypadki się zdarzają, ale w tym momencie nie było „zainteresowania ze strony właścicieli, w jakim stanie jest dziewczynka, a po zdarzeniu materac został napompowany”.
Obsługa nie sprawdziła, czy urządzenia działają prawidłowo
Tymczasem skok zakończył się dramatycznie: dziewczynka ma złamany kręgosłup w kilku miejscach i trudności z oddychaniem. Ustalono, że przed otwarciem obiektu obsługa nie sprawdziła, czy wszystkie urządzenia działają prawidłowo – podaje Polsat News.
A mama poszkodowanej dziewczynki opowiada: ” Córka ma złamany kręgosłup lędźwiowy i piersiowy. Złamanych jest co najmniej osiem kręgów. Lekarze mówią też o obrzęku płuc i problemach z ich miąższem.
O dalszym leczeniu lekarze zdecydują w najbliższych dniach.
Niedopatrzenie czy nieszczęśliwy wypadek?
Właścicielka sali zabaw przyznaje, że doszło do błędu.
– Wszystko wskazuje na niefortunny wypadek i niedopatrzenie ze strony obsługi. Pracownicy powinni sprawdzić urządzenia przed wpuszczeniem dzieci – tłumaczy.
Dodaje, że dmuchańce są zasilane zwykłą dmuchawą uruchamianą specjalnym włącznikiem. – Wczoraj, jak widać, ten obowiązek nie został dopełniony – mówi kobieta.
Tę wersję potwierdza policja. – Najprawdopodobniej obsługa zapaliła światła i wpuściła gości, nie upewniając się, że wszystkie strefy zabawy, w tym dmuchane poduszki, są w pełni sprawne i bezpieczne – wyjaśnia podinsp. Andrzej Fijołek z lubelskiej policji.
Dwie wersje wydarzeń
Rodzice dziewczynki twierdzą, że po wypadku obsługa nie zabezpieczyła miejsca zdarzenia, a dzieci dalej biegały wokół.
– Nikt do nas nie podszedł, nie udzielono pomocy. Dopiero później napompowano tę poduszkę, jakby nic się nie stało – mówi matka Anastazji.
Z tymi zarzutami nie zgadza się właścicielka. – To nieprawda. Obsługa natychmiast wezwała pogotowie i zabezpieczyła miejsce, by nikt tam nie wchodził – odpowiada.
Policja prowadzi postępowanie w sprawie narażenia dziecka na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Za takie przestępstwo grozi do 3 lat więzienia.







Napisz komentarz
Komentarze