„Obejrzałem w Polsat News materiał, że to był wyjątkowo zły sezon nad Bałtykiem. Częściowo z winy pogody. Ale chyba po raz pierwszy Polacy tak masowo odrzucili drożyznę: od noclegów po smażone ryby. Ciekawe, jakie wnioski wyciągnie biznes turystyczny” – napisał w serwisie X dziennikarz Grzegorz Jankowski.
I dorzucił kamyczek do dyskusji o fatalnym sezonie wakacyjnym.
Zaczęło się wcześniej
Złe znaki zaczęły się pojawiać już w lipcu. To wtedy hotelarze czy restauratorzy z gór i znad Bałtyku zaczęli alarmować, że turystów jest mało. Wiadomo było, że duże znaczenie dla sprawy miała pogoda. To lato było – delikatnie mówiąc – zmienne. Padało, a ciepłe, słoneczne dni zdarzały się raczej rzadko i przychodziły na chwilę.
– Miałem szczęście, że urlop w tym roku miałem od 4 sierpnia. Akurat dwa tygodnie trochę lepszej pogody. Jak wróciłem do domu, to już zaczęło się robić chłodniej i padało. Dopiero teraz zaczęło się ciepło – opowiada pan Damian.
I żartuje, że jedyny plus tej sytuacji jest taki, że w tym roku ani razu nie podlewał trawnika w ogrodzie.
– Ale jeżeli ktoś źle trafił z urlopem, to rzeczywiście miał pecha. Nie dziwię się tym, którzy wybierają zagranicę, gdzie pogoda jest pewniejsza – komentuje.
Nad Bałtykiem narzekają, że był to najgorszy od lat sezon
– Najgorszy od ośmiu lat – mówi wp.pl sprzedawca pamiątek z Helu.
Podobne opinie wygłaszają osoby oferujące turystom noclegi i prowadzące restauracje.
Nad Bałtykiem było wolnych aż, jak mówią sami wynajmujący, 30 proc. kwater.
– Ja wynajmuję w swoim własnym domu cztery pokoje letnikom. Od początku wakacji jeszcze ani razu nie miałam choćby dnia, by wynajęte były wszystkie – opowiada Onetowi pani Barbara, która chętnie przyjęłaby więcej przyjezdnych.
I dodaje: – Oczywiście, że jest mi przykro. Za zarobione latem pieniądze zawsze mogłam sobie kupić węgiel, wymienić jakieś meble, czy w październiku sama pojechać gdzieś na urlop. Teraz ten zarobek będzie mniejszy. Przeżyję to jednak, bo mam emeryturę, a mój mąż dalej pracuje i przynosi do domu pensję. Znam jednak ludzi, którzy cały rok utrzymują się tylko z tego, co latem zarobią na letnikach. Dla nich kiepskie lato będzie oznaczało, że przez cały kolejny rok będą dosłownie „klepać biedę”.
W górach słychać mniej narzekań
Z kolei podhalańska branża turystyczna na lipiec narzeka, ale już sierpień był dla niej lepszy.
– Nie ma co narzekać na końcówkę wakacji. Ruch jest całkiem spory. Turyści dopisali. W sobotę na deptaku jest pełno ludzi, a parkingi zapchane. Zdarzają się nawet kolejki przed niektórymi restauracjami – opowiada „Gazecie Krakowskiej” mężczyzna pracujący na deptaku w Zakopanem.
Choć dane są nieubłagane. Tatrzański Park Narodowy podał, że w lipcu odwiedziło go o 100 tys. mniej osób, niż w tym samym czasie w roku 2024. A i tak turyści narzekali na tłumy i wielu mówiło, że żałuje przyjazdu.
Kwestia ceny: Teneryfa i Ustka
Pogoda to jedno, ale ważne są też pieniądze, Co roku wakacje w polskich kurortach kojarzą się z drożyzną i paragonami grozy. Być może Polacy uznali, że mniej wydadzą, jak wyjadą za granicę.
Jeszcze w lipcu eksperci z branży turystycznej wyliczali, że dwie osoby spędza tydzień w hotelu na Teneryfie za nieco ponad 2 tys. zł. W Ustce będzie ich to kosztowało 3,5 tys. zł.
Napisz komentarz
Komentarze